Nasze miasto - recenzja
Przyjrzyjmy się: wywołując przed oczy widza kolejne elementy rozpisanej przez Thorntona Wildera historii, w międzyczasie opatruje je pieszczotliwym komentarzem lub- czasem retorycznym, czasem całkiem nie- znakiem zapytania. Odwleka tym samym gorzką puentę, wokół której zdaje się gęstnieć atmosfera sztuki. Póki co jednak… pozwala oddziaływać ujmującej, dziecięcej naiwności, z którą bohaterowie budują swoje małe-wielkie światy; ujmujące są ich wysiłki, by sprostać wyobrażeniu wartości trwałych i wiecznych. Gdy ostatecznie pozostają bezradni wobec własnych konstrukcji, nieprzydatna okazuje się żadna z matryc, dziedziczona po przodkach. Przodkach, w których akceptacji upatrywali uzasadnienia samych siebie.
Nie wiedzą oni bowiem, dlaczego się tu znaleźli, choć przeczuwają powody, dla których nie powinni kwestionować takiego porządku rzeczy. Są rozedrgani i zagubieni, lecz próbują zmierzyć się z dyskomfortem i zachować animusz, balansując nad przepaścią. Ta zaś mieści w sobie otchłań pustki i każda kolejna scena przybliża ją coraz bardziej bezlitośnie. Ci, którzy zajrzeli w nią jeszcze za życia, zamieniają się w swój własny cień.
Reżyser organizuje wydarzenia na scenie- już nie jako demiurg, lecz bardziej znudzony, zblazowany Przewodnik po stworzonym gdzieś, kiedyś przez siebie uniwersum. Uśmiecha się pod nosem, powtarzając z pamięci swoje dzieło. Pozornie czuły Animator, istniejący na scenie jakby tylko po to, by utwierdzić się we własnej koncepcji na temat kierunku, w jakim to wszystko zmierza. By potwierdzić- tak dla porządku- że nic się nie zmieniło. Nawet, gdy- w ramach uzupełnienia luk w obsadzie- osobiście, z chomątem na szyi i kostką cukru w zębach lawiruje między krańcami drabiny jakubowej. Jest on wszakże alfą i omegą tej historii.
A my, czy wygodnie się w sobie plasujemy? Czy jesteśmy samozwańczymi bytami, obarczonymi nieznośnym ciężarem pytań o sens? Niespełnionymi, niezrozumianymi i okaleczanymi przez siebie nawzajem? Ufnie i z uporem drążącymi korytarze między swoimi światami, lecz zamkniętymi w ich ciasnych pudełkach na zawsze?
Na zawsze…
Wiara w ten okruch nieśmiertelności, zawarty w nas, daje nam napęd do działania, do życia, stanowi sens. Wierzymy, że jest nim cząstka Boga lub przynajmniej, dajmy na to, miłość. Co jednak, jeśli nieśmiertelna w nas jest tylko Pustka...?
Dobrze się patrzy na Idę Trzcińską w roli Emily, która na swoich kruchych barkach, z jasną twarzą przyjmuje i unosi doświadczenie Nicości.
Dobrze, nie znaczy komfortowo. Warto jednak, naprawdę warto sprawdzić to osobiście.
BZ
Komentarze
Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu.
Nie masz konta? Zarejestruj się i sprawdź, co możesz zyskać.