Zaolzie: Boeing wylądował w Wędryni
Lekkie przedstawienie opowiada o miłości, drobnych kłamstewkach i wspaniałym pomyśle na życie, by nie nie latać za babami, lecz by one przylatywały same do mieszkania. I do sypialni. Otóż główny bohater, Maks, opracowuje grafik, podług którego spotyka się ze swoimi ukochanymi. Ma ułatwione zadanie, bo każda z nich jest stewardessą latającą na pokładzie innych linii lotniczych – polskich, niemieckich i amerykańskich.
Jedna odlatuje, druga przylatuje, trzecia właśnie znajduje się nad chmurami. System działa i jest niezawodny aż do momentu, kiedy jeden z samolotów się spóźnia, inny z powodów pogodowych musi zawrócić z rejsu, słowem kiedy rzeczywistość wymyka się spod ciasnego gorsetu harmonogramu, tak skrzętnie pilnowanego przez Maksa. I wtedy… I wtedy zaczyna się cała zabawa, która trwa ponad dwie godziny, czego – i tu zasługa aktorów – w ogóle się nie czuje.
Sztuka ta została wystawiona po raz pierwszy w 1960 roku i w ciągu pierwszych trzydziestu lat miała siedemnaście i pół tysiąca odsłon w 55 krajach świata, dzięki czemu trafiła do rekordów Księgi Guinessa; a od kilku lat w uwspółcześnionym, kongenialnym polskim tłumaczeniu Bartosza Wierzbięty (którego talent i wyczucie językowe znane jest przede wszystkim z filmów „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”, „Shrek” czy „Pingwiny z Madagaskaru”) grana jest na scenach teatralnych w kraju.
Ale nie tylko to było powodem, by znalazła się na deskach wędryńskiej „Czytelni”. Jest jeszcze proza życia, która również wymyka się z zaplanowanych grafików. – Ważne jest dla nas też i to, ile osób występuje, ile mamy kobiet do dyspozycji, a ilu mężczyzn i w jakim wieku – zdradza Janusz Ondraszek, który od trzydziestu lat występuje w zespole, a obecnie nim kieruje. Tym razem był problem znalezienia dwóch aktorów w podobnym młodym wieku. – Ale udało mi się przekonać Mariana Szotkowskiego, który gra Maksa. I to jest jego debiut.
I jak na pierwszą rolę bardzo dobrze mu poszło, na co zwracali uwagę widzowie po przedstawieniu.
Działalność teatrów amatorskich w Wędryni sięga początków XX wieku i z krótkim okresem okupacji niemieckiej trwa nieprzerwanie do dziś. Od kilkunastu lat Zespół Teatralny przyjął za patrona Jerzego Cienciałę, który w latach 1947-98 wyreżyserował 75 przedstawień.
O tym, że wędryńscy aktorzy-amatorzy są jednak profesjonalistami w swoim fachu, świadczy chociażby to, że nie występowali li tylko przed własną publicznością, i nie ograniczali się do „tournée po Zaolziu”, ale brali także udział w licznych festiwalach międzynarodowych i polonijnych, m.in. w Światowych Spotkaniach Teatrów Polskich z Zagranicy w Rzeszowie oraz w Polskiej Wiośnie Teatralnej we Lwowie.
A teraz, w niedalekiej przyszłości mają się również udać do Goleszowa, który jest gminą partnerską Wędryni. I chociaż – co teatralnym szeptem mówi się przekornie na Zaolziu – sali pod Chełmem nie zapełnia aż tylu widzów co w Wędryni, Jabłonkowie czy Olbrachciach, to zapewne obecny na niedzielnym przedstawieniu wójt Krzysztof Glajcar na pewno przed przyjazdem wędryńskich artystów rozpocznie akcję uteatralniającą. Dźwięk Boeinga już słychać nad Goleszowem.
(ÿ)
Komentarze
Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu.
Nie masz konta? Zarejestruj się i sprawdź, co możesz zyskać.