Śniąc w kinie. Recenzja ''Joy''
Można powiedzieć, że jej wynalazek jest rówieśnikiem naszej wolności. Swego magicznego mopa (Miracle Mop) wymyśliła bowiem w 1990 roku. Jednak jej droga na sam szczyt była trudna- w rok po stworzeniu swojego „opus magnum”, sprzedała jedynie paręset sztuk produktu. Zastawiła dom, pożyczyła pieniądze od rodziny i znajomych, ryzykując, że znajdzie się z trójką dzieci na bruku. Kiedy jednak w 1991 roku pojawiła się w telewizji, na popularnym kanale sprzedażowym, ludzie pokochali ją i jej wynalazki. Była szczera i bezpośrednia. Widzowie kupili właśnie to – prawdę. Joy stworzyła imperium. Nazywana jest „królową mopów”, ale nie ma w tym nic obraźliwego – historia Joy urzeczywistnia bowiem bardzo amerykański mit self-made-mane’a lub - inaczej mówiąc - mit „od pucybuta do milionera”.
Film Davida O. Russella (Poradnik Pozytywnego Myślenia, 2012) opowiada historie wzlotów i upadków Joy Mangano (Jennifer Lawrence – nominowana do Oscara za tę rolę). Widz poznaje ją w chwili jednego z "zakrętów losu" –z trójką dzieci, z byłym mężem niespełnionym śpiewakiem (Édgar Ramírez) mieszkającym od paru lat w piwnicy jej domu, matką (Virginia Madsen) leżącą w łóżku całymi dniami i oglądającą telenowele, z ojcem (Robert De Niro), którego wyrzuciła z domu kolejna „miłość” i przyrodnią siostrą, która „obrabia jej tyłek” nawet przy dzieciach. Na dodatek obcinają jej etat na lotnisku (pracuje w dziale reklamacji). Jedynym jasnym punktem w tej groteskowo dysfunkcyjnej rodzince jest wierząca w genialność swojej wnuczki Mimi (Diane Ladd), która jest wszechwiedzącą narratorką opowieści.
Narracja zresztą nie przebiega tu linearnie, pełno w niej dygresji, wspomnień czy snów, ale konstrukcja fabuły bynajmniej nie utrudnia widzowi śledzenia akcji. Jedynym mankamentem jest dość rozbudowana ekspozycja – około 40 minut zajmuje reżyserowi zawiązanie akcji – właśnie przez mnożenie różnego rodzaju mikroscenek, które wprawdzie wnoszą sporo do charakterystyki głównej bohaterki i są zabawne, ale nie podkręcają akcji, rozpraszają nieco siłę historii. Dzięki specyficznemu humorowi i świetnym kreacjom aktorskim (De Niro po raz kolejny, po „Poradniku pozytywnego myślenia” idealnie sprawdza się jako zakręcony ojciec, a Lawrence po raz kolejny potrafi wykreować sympatyczną i silną zarazem postać, którą widzowie szybko zaczynają lubić) ta przedłużona ekspozycja wcale się jednak nie dłuży, a po zawiązaniu akcji (wynalazek "magicznego mopa"), wyraźnie przyspiesza.
Od tego momentu bez reszty dajemy się wciągnąć historii o spełnieniu amerykańskiego snu, stając się tym samym niejako odbiciem filmowej matki, która ogląda telenowele o nieosiągalnym dla niej życiu wyższych sfer (surrealistyczne sceny rodem z Mody na sukces, o mnichu który porwał jedną z bohaterek, potem okazał się księciem, o zaginionych od dawna synach, cudownie odnalezionych kochankach itd.). Bo czymże innym jest dla nas historia o Joy Mangano? Krzepi serca, pokazując, że wszystko jest możliwe, a talent i upór przezwyciężą trudności. Historia ta, choć "z życia wzięta", ma coś z baśni, w której bohater po pokonaniu szeregu niebezpieczeństw i prób, otrzymuje w nagrodę królestwo. Dzięki niej możemy wierzyć, że – podobnie jak opisywane w filmie cykady – jesteśmy tylko uśpionymi geniuszami, wynalazcami, artystami, że nasze marzenia i plany odłożyliśmy tylko nieco na później. Że po 17 latach – jak cykady – wypełzniemy spod ziemi na powierzchnię i wzniesiemy się do lotu.
Natasza Gorzołka
PS: To ostatni moment, żeby zobaczyć "Joy" na dużym ekranie – dziś o 19:45 ostatni seans w Kinie Piast w Cieszynie.
Komentarze
Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu.
Nie masz konta? Zarejestruj się i sprawdź, co możesz zyskać.