Żerowanie na polskości (recenzja wystawy ''Ślązakowcy'')
A kim jest ów agresywny „szrotówek”, który tak żeruje na zdrowej polskiej tkance? To ideologia ślązakowska, dość popularna przed stu laty wśród części mieszkańców ówczesnego Księstwa Cieszyńskiego. Ideologia, która – co przedstawili autorzy wystawy – zręcznie łączyła bezkrytyczne hołdowanie wszystkiemu co własne, lokalne, swojskie, a wręcz endemiczne, z nieskrywanym – choć niekiedy ocierającym się o kompleks niższości – podziwem dla kultury zachodniej, uosabianej przez niemieckojęzycznych jej reprezentantów i, ocierającą się wręcz o wrogość, niechęcią do wszystkiego co polskie.
Na usta się jednak ciśnie pytanie, dlaczego inicjator plakatu uznał ruch ślązakowski za insekta, a nie za inne, obsypane w odmiennych barwach liśćmi drzewo? Na to odpowiedź zwiedzający uzyskuje już przy pierwszych gablotach, w których prezentowane są dokumenty z epoki. Otóż idea ślązakowska była wtórna wobec dziewiętnastowiecznych idei narodowych. Te bowiem skupiały się na poszukiwaniu wspólnego mianownika – językowego, duchowego, kulturowego i historycznego, i stawiały na jedność wspólnoty ponad powstałymi w Średniowieczu granicami (tu przypomina się z lekcji historii chociażby zjednoczenie Niemiec i zjednoczenie Włoch). Natomiast tamta została spreparowana przez jeden z rozbudzonych podczas Wiosny Ludów etnosów dla swoich celów, jako – na samym początku nieco nieudolna – riposta na fakt uświadomienia sobie przez sporą część ludności Śląska Cieszyńskiego swej ponadregionalnej więzi z szeroko rozumianą polskością.
I riposta owa była błyskawiczna. Bo kiedy w maju 1848 roku spod pras drukarskich wyszedł pierwszy numer „Tygodnika Cieszyńskiego” (znanego potem jako „Gwiazdka Cieszyńska”), to już w dwa miesiące później pojawiły się – adresowane również do władającego językiem polskim czytelnika – „Nowiny dla Ludu Wiejskiego”. I czasopismo to (eksponowane na wystawie) było prekursorem wspomnianej idei, która swoje apogeum osiągnęła w pierwszych dekadach XX w. i kojarzona jest z postacią Józefa Kożdonia, twórcy i lidera Śląskiej Partii Ludowej (notabene „kożdoniana” licznie są eksponowane w postaci odręcznych zapisków, broszur czy pochodzących ze zbiorów prywatnych jubileuszowych laurek, a nawet tabliczki na drzwi do mieszkania czeskocieszyńskiego burmistrza).
Ale wracając do meritum. Antypolskość. Wszystko co z Polski jest złe. Nawet wiatr. „Szymala odewrzył oczy, wyskoczył ze ziemie i przeżegnoł sie. ‘Od głodu, mory, ognia i polskiego wiatru opatruj nas Panie!’ krzyknył na pół jeszcze ospały Szymala, bo sie mu prowie śniło, że go polski wiater porwoł i niós kansikej do grzecha”. To fragment opowiadania „po naszemu”, drukowanego w „Ślązaku”, organie kożdoniowskiego stronnictwa, z którego treścią można się zapoznać w jednej z gablot. Naiwne prawda? Ale zakończenie jest już aż nad zbyt przejrzyste, jeśliby kto myślał, że to tylko metafora: „Jo to powiadom (…), że też co od tej Polski przydzie, to psu na bóty”.
Nie wszystko jednak. Bo kożdoniowców cechował niebywały wprost pragmatyzm. Taki na przykład socjalista Ryszard Kunicki, Polak z krwi i kości, już nie był taki zły, skoro miał zmierzyć się w drugiej turze wyborów do wiedeńskiej Rady Państwa z Janem Michejdą: „Dr. Kunicki nie jest rodowitym Ślązakiem! zakrzyczą Michejdowcy, że zdradzamy nasze hasło: Śląsk dla Ślązaków! Czy zarzut ten słuszny? Nie! Tacy wszechpolacy jako dr. Michejda, choć z pochodzenia nasi krajanie, są daleko gorsi od obcokrajowców wszelkich narodowości, którzy przychodzą do nas i chcą żyć w zgodzie z nami”. Kunickiemu jednak nie pomogło poparcie ówczesnych „stelaków”. Wygrał „wszechpolak”.
Finanse na działalność ślązakowską nie pochodziły li tylko ze składek, co symbolicznie wyeksponowali autorzy ekspozycji. Przy polskiej ulotce potępiającej łożenie na „Ślązaka” przez niemiecki kapitał (min. Komorę Cieszyńską, Larischów, fabrykantów z Bielska etc.) i darmowe rozprowadzanie go wśród miejscowej ludności, ułożono banknoty austro-węgierskie o wysokich nominałach. I trzy monety á 10 halerzy każda. Trzydzieści srebrników, za które sprzedawano polskość? Za te pieniądze pragmatycy śląscy sprzedawali każdego. Przykład? A to już w innej gablotce.
Tłustym drukiem atakuje czytelnika tytuł: „Kto zawinil wojnę światową?”. Kto? „Polak Biliński na pierwszym miejscu (Leon Bliński był ministrem skarbu Austro-Węgier – przyp. ÿ). W ten czas, kdy ministrowie nie mieli odwagi zatopić świat krwawym morzem, Biliński doradzał rozpocząć natychmiast wojne. Polskie ręce są skrwawione krwią milionów niewinnych ofiar, polski minister jest mordercą milionów żołnierzy, jego winą umierały dzieci z głodu. Ślązacy, nie zapomnicie o tym nigdy! Polski naród cieszył się z wybuchu wojny i chętnie posyłał swoje legiony największym zbrodniarzom świata Francowi Józefowi i Wilhelmowi, krwawej szelmie herkuleskiej, do pomocy”. A przecież jeszcze niedawno i jeden, i drugi cesarz wynoszony był pod niebiosy! Ale cóż. Tym razem stolica okcydentalnej cywilizacji przeniosła się z Wiednia i Berlina do czeskiej Pragi. Zbliżał się planowany (nie doszły jak się potem okazało) plebiscyt i ślązakowcy robili wszystko, by cały region znalazł się w Republice Tomasza G. Masaryka.
Kolportowano zatem „Děsintero přikozani dla Šlonzoka před glosovanim”. A jakby się zdarzyło, że Ślązak nie zrozumiałby zapisanej czeskim abecadłem gwary, to na podorędziu była i polska wersja – „Dziesięcioro przykazań dla Ślązaka przed głosowaniem”. A zatem: „Wierz sobie samemu, polskim agitatorom nie wierz!”, „Czcij ojca, matkę i przodków swoich, którzy od wieków byli w państwie czeskiem!”, „Niedaj się zwieść przywandrowalcom z Galicyi, by krew swą zaprzedać!”, „Nie daj się ukraść swej pięknej Śląskiej ziemi Polakom!”, „Nie życz sobie dobrobytu polskiego, bo go nie masz!” No i głosuj na Czechosłowację, bo wszędzie dobrze byle nie w Polsce.
* * *
Po wyjściu z Książnicy nachodzi refleksja. Czy rzeczywiście jest to li tylko wystawa historyczna, czy też przebrana jedynie w szaty Klio opowieść o współczesności? Może „szrotówek kożdoniowiaczek” nadal żeruje na polskim drzewie? O ile intencją autorów, jak można mniemać, było po prostu ukazanie pewnego, ciekawego dość fragmentu dziejów Śląska Cieszyńskiego, to ilu zwiedzających również tak to odbierze? Historia bowiem – wbrew zamierzeniom samych historyków – niejednokrotnie była (jest i będzie) wykorzystywana partykularnie. Ile zatem osób, noszących w rodzinnej pamięci doświadczenia ostatnich stu lat śląsko-cieszyńskiej historii dojdzie do wniosku, że państwa, ustroje, cesarze, prezydenci, fühererzy i sekretarze przemijają, a jedyne co stałe i niezmienne, to ten mały rodzinny kraik? A ile wreszcie osób przeczyta opisy, a ile ograniczy się jedynie do lektury treści propagandowych dokumentów, czy obejrzenia satyrycznych rysunków, w których znajdzie potwierdzenie dla uśpionych w podświadomości myśli, że jednak ten „polski wiater ni ma dobry”, że Śląsk Cieszyński i jego mieszkańcy są lepsi od swych sąsiadów z północy i ze wschodu? No przecież wystarczy przejechać się drogami Żywiecczyzny, by zobaczyć inny (tu może się nieopacznie wymsknąć słówko „zacofany”) kraj!
Na pewno każdy mieszkaniec naszego regionu, kiedy wnikliwie zapozna się z tą ekspozycją, stanie przed fundamentalnymi kwestiami: skąd przychodzę, kim jestem i dokąd zmierzam.
(ÿ)
Wystawa „Ślązakowcy. Powstanie, rozwój i zmierzch ruchu kożdoniowskiego” autorstwa Grzegorza Wnętrzaka, Wojciecha Święsa i Rafała Cholewy jest czynna do 3 czerwca 2017 roku w godzinach otwarcia Książnicy Cieszyńskiej.
Na ten temat pisaliśmy już:
Komentarze
Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu.
Nie masz konta? Zarejestruj się i sprawdź, co możesz zyskać.