Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
Zaloguj się
Jesteś nowy na OX.PL?
wiadomości

Szańce Jabłonkowskie

Jeśli ktoś uda się z Cieszyna na Słowację, ale starą drogą, przez Mosty koło Jabłonkowa a dalej na Miłoszową (Milošová) już na Czadeckiem, to po drodze minie słynne Szańce Jabłonkowskie. Jedną z nielicznych niezniszczonych fortyfikacji z XVII w. chroniącą wschodniej granicy Księstwa Cieszyńskiego.

– W XVII wieku droga przebiegała dokładnie przez fortecę – mówi Martin Krůl, wiceprezes stowarzyszenia „Šance pro Šanci” („Szansa dla Szańców”), które od kilku lat stara się zachować miejsce dawnej fortecy i spopularyzować je wśród miejscowych i turystów.
– Wszystkie wozy musiały tędy przejechać. Tam gdzie dzisiaj jest droga ekspresowa i linia kolejowa były mokradła.

To wyjaśnia dlaczego to miejsce było tak strategiczne. By oddać ówczesny klimat stowarzyszenie już po raz drugi, 21 lipca br. zorganizowało imprezę z udziałem rekonstruktorów przybyłych z Moraw i Słowacji, a także z Krakowa, Warszawy a nawet z Gdańska. Wszyscy specjalizują się w odtwarzaniu wydarzeń wojny trzydziestoletniej, której 400 rocznica wybuchu minęła na wiosnę, a w październiku minie – jak łatwo policzyć – 370 lat od jej zakończenia. I ta druga data stała się ważna dla organizatorów, którzy tegoroczne spotkanie z szablą, piką i muszkietem nazwali „Szańce 1648”.

Można było obejrzeć pokaz musztry, strzałów z muszkietów, walki na piki, sposobu karania niepokornych żołnierzy (których wsadzano na tzw. osła) czy pokaz ówczesnej mody. Krůl oprowadzał po Szańcach i opowiadał ich historię, a dzieci mogły uczestniczyć w grze terenowej. A każde z tych wydarzeń było zapowiadanych głośnymi uderzeniami w tarabany i nawoływaniem heroldów. Tylko do stoiska gastronomicznego nie trzeba było nikogo nawoływać.

Ale właśnie do tego miejsca, nazwanego „Schanze Kneipe” co pewien czas przybywali członkowie „współczesnej załogi”. Marek z krakowskiej grupy „Piechota Lubomirskiego” przywdział na siebie strój cyrulika. W drewnianym puzderku przewieszonym przez ramię trzyma swój „rynsztunek”. – Tutaj mam komplet narzędzi chirurgicznych z tego okresu: skalpele, wiertło do rozwiercenia kości, to jest trepanator do trepanacji czaszki, cążki do zębów, dłuto do wyłamywania kości, no i podstawowe narzędzie czyli piła do amputacji – wyciąga kolejne przyrządy i demonstruje sposób ich użycia.

Marek dodaje ponadto, że dopiero pod koniec Średniowiecza, kiedy pojawiły się wojska zaciężne, żołnierz stał się „wartością samą w sobie”. – Zdawano sobie wtedy już sprawę, że trzeba leczyć żołnierza, wcześniej nie było zinstytucjonalizowanej służby medycznej.

Ale początkowo cyrulicy, ci pierwsi chirurdzy rekrutowali się głównie z rzeźników, byłych katów, balwierzy, słowem tych profesji, które znały co nieco anatomię. – I leczyli jak umieli – mówi Marek. – Ale że niewiele umieli, to niewiele leczyli.

Problemem było też pojawienie się broni palnej. Bo jeżeli ktoś z raną ciętą mógł być obwiązany prowizorycznie i później jakiś specjalista mógł się nim zająć, to rany postrzałowe zmieniły diametralnie strukturę obrażeń. A właśnie rozlegają się odgłosy muszkietowych wystrzałów. Marcin z „Kompani Kaperskiej” z Gdańska pokazuje jak się ładowało muszkiet. Sypano proch na panewkę, potem proch do lufy i wrzucano kulę. Następnie do panewki za pociągnięciem swego rodzaju spustu przykładano rozżarzony lont. Następował wystrzał. Pierwszy szereg się wycofywał, by zrobić miejsce następnemu, który już miał przygotowaną broń do odpalenia.

Kula ołowiana wypuszczona z muszkietu to jak obecny pocisk dum-dum, ona się rozpłaszcza, to były straszliwe obrażenia – kontynuuje swój wywód „cyrulik” Marek. – Zresztą muszkiet ma kaliber słuszny, od 15 do 20 mm. Kilkanaście gram ołowiu lecących ze sporą prędkością łamie kości, niszczy narządy wewnętrzne i doprowadza do krwotoku, a te zabijały w ciągu chwili. Jeżeli ranna była ręka albo noga to ją amputowano.

Jednak tu strzelano bez ołowianych kulek. Wszak to tylko rekonstrukcja. Chodzi o przybliżenie okresu, który wizualnie znamy jedynie z rycin i obrazów. Tu można jakby przenieść się w czasie, co jest frajdą i dla obserwatorów, którzy chętnie przymierzali zbroje pikinierów, hełmy czy fotografowali się z muszkietem w rękach, ale także dla uczestników. – Traktujemy to jako rekonstrukcyjne wakacje z historią – powiada „cyrulik” i zaraz dodaje – Fajne to miejsce, takie z klimatem, organizatorzy są bardzo życzliwi, takich miejsc nie ma w Polsce dużo, bo albo zostały zniszczone w czasach licznych wojen, albo zmieniły swoją funkcję.

Dlatego warto wybrać się na Szańce Jabłonkowskie, choć rekonstruktorzy dawno już zwinęli swe manatki. Wybrać się i połazić po jednej z niewielu tak dobrze zachowanych fortyfikacji przynajmniej w naszej części Europy.

(ÿ)

źródło: ox.pl
dodał:

Komentarze

0
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze internautów. Wpisy niezgodne z regulaminem będą usuwane.
Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu.
Zobacz regulamin
Musisz się zalogować, aby móc wystawiać komentarze.
Nie masz konta? Zarejestruj się i sprawdź, co możesz zyskać.
To również może Ciebie zainteresować:
Ostatnio dodane artykuły: