Jak zrobić góralski ser?
Choć miejsce ma w nazwie kozia, a obok karczmy i koliby faktycznie znajduje się zagroda z kilkoma kozami, to prowadzący Kozią Zagrodę wraz z żoną Beatą Rafał Marchlewicz ser wyrabia z mleka krowiego. - Żeby zrobić 2 kg sera, potrzeba 10 litrów mleka. Jedna koza daje dziennie do 2 litrów mleka, owca do litra, natomiast krowa około 30 litrów. Rachunek jest prosty – wyjaśnia Rafał Marchlewicz dodając, że choć tradycyjnie na sałaszach Śląska Cieszyńskiego wypasano tak zwane bydło wołoskie, a więc owce i kozy, to najczęściej na sałaszu była też jedna krowa, której mleko mieszano z tym owczym i kozim. Fakt ten od dawnych czasów się nie zmienił, zmieniły się jedynie proporcje… o ile 100 czy 200 lat temu do mleka kilkudziesięciu czy nawet kilkuset owiec dolewano mleko jednej krowy, to góralskie serki, które obecnie kupujemy na straganach, najczęściej są całkowicie z mleka krowiego, a na Podhalu w co najmniej 80 procentach z mleka krowiego. Niemniej tradycyjny sposób ich wyrobu i tak sprawia, że są przepyszne i wartościowe.
Pokaz zaczyna się od rozpalenia w kolibie watry, czyli ogniska. Nad ogniem zawiesza się miedziany kociołek z mlekiem, które powoli należy podgrzać do temperatury 37 stopni. Dawniej na pałaszu temperaturę mleka sprawdzano stukając w drewnianą warzechą w naczynie. – Górale odkryli, że metal w zależności od temperatury wydaje inny dźwięk – wyjaśnia Rafał Marchlewicz i demonstruje, choć wynik potwierdza wkładając do kotła z mlekiem termometr.
Kiedy mleko jest podgrzane do odpowiedniej temperatury odsuwa się go od ognia, czyli specjalny drąg, na którym kocioł zawieszony jest nad ogniem przesuwa się na belce, o którą jest zahaczony, nieco dalej i dodaje do mleka podpuszczki. Dawniej podpuszczkę robiono z kawałka wysuszonego żołądka cielęcego. Dziś najczęściej używa się gotowej podpuszczki w proszku. - Gdyby ser był w tej kolibie wytwarzany już od wiosny na okrągło, to w ogóle nie trzeba by było dodawać do mleka podpuszczki. Na drągu, w powietrzu, na moim ubraniu byłoby już wystarczająco dużo bakterii potrzebnych do zapoczątkowania procesu klagania sera – wyjaśnia Rafał Marchlewicz dosypując do kotła gotową podpuszczkę. Teraz w naczyniu należy zamieszać drewnianą warzechą i można przystąpić do formowania sera. Zanurzając ręce w cieczy niemal po łokcie należy z dna naczynia wyławiać gródki sklaganego już, czyli ściętego, sera. Można je albo wpychać do drewnianych foremek, z których wychodzą serki w kształtach dobrze znanych nam z góralskich straganów, albo odcedzić w kawałku płótna i zawiesić do odkapania.
W oszczędnej góralskiej gospodarce nic się nie marnowało. Powstała po wyjęciu sklaganego sera ciecz, w naszym Beskidzie Śląskim zwana mulką, na Żywieczczyźnie i Podhalu zaś żętycą, stanowiła podstawowy pokarm pasterzy. Współczesnym obserwatorom pokazu nie poleca się jednak wypicia więcej, aniżeli kilku łyków, gdyż resztę dnia spędziliby w toalecie… Również wieszając do odkapania ser w płóciennym zawiniątku podstawiano pod niego drewniane naczynie. Później odstawiano go z tym, co do niego skapało w kąt kiliby, a po kilku dniach powstawał lekko alkoholowy, doskonale gaszący pragnienie napój.
Na koniec pokazu połączonego z prelekcją Rafał Marchlewicz częstuje widzów kawałkami buncu, czyli słodkiego góralskiego sera. Jednym smakuje, innym nie, dla wszystkich jest to natomiast bardzo ciekawe doświadczenie.
(indi)
Komentarze
Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu.
Nie masz konta? Zarejestruj się i sprawdź, co możesz zyskać.