Do beskidzkich hodowców trafiły owczarki podhalańskie
17.07.2003 0:00
Na razie wyglądają jak słodkie przytulanki. Jednak już za kilka miesięcy będą przed nimi drżały watahy wilków. W środę beskidzcy hodowcy owiec dostali owczarki podhalańskie.
Tak odpowiedzialne zadanie czeka cztery malutkie owczarki podhalańskie. W Beskidy przywiozło je Stowarzyszenie dla Natury "Wilk". To kolejny etap prowadzonego przez nie programu ochrony wilków w Beskidach.
Zdarzało się bowiem, że drapieżniki napadały na pasące się stada owiec czy cielaków i zagryzały zwierzęta. - To powodowało największe konflikty z hodowcami i zarazem zagrożenie dla wilków. Jeżeli wyeliminujemy takie wypadki, zmieni się również postrzeganie wilków - przekonuje Sabina Nowak, szefowa SdN "Wilk".
Program zaczął się w zeszłym roku. Hodowcy zaczęli otrzymywać tzw. fladry - czyli sznury z czerwonymi wstążkami, których wilki panicznie się boją. Fladrami ogradza się na noc zagrody z owcami, dzięki czemu są bezpieczne. To nie wszystko - wiosną zeszłego roku przyjechał pierwszy transport owczarków podhalańskich, które trafiły do najbardziej zagrożonych hodowców.
Wczoraj wieczorem z hodowli w Kościelisku obok Zakopanego przyjechała druga partia. To dwie suczki i dwa pieski. Wyglądają jak słodkie, puszyste przytulanki. - Mają osiem tygodni i właśnie przestały pić mleko matki. To najlepszy okres, żeby trafiły do owiec - mówi Robert Mysłajek z SdN "Wilk".
Psiaki rozwieziono do hodowców. Dwa trafiły do Ciśca. Andrzej Dróżdż i Stanisław Łajczak hodują tutaj krowy i cielęta. Zwierzęta wypasają na zboczach Małej Baraniej, gdzie żyje wataha pięciu wilków. - Dwa lata temu wilki zagryzły mi trzy sztuki. Siedziałem i pilnowałem, ale to był moment. Myślę, że z nim będzie bezpiecznie - opowiada Dróżdż, trzymając na rękach Hardego - jednego ze szczeniaków.
- Jaki on słodki - zachwycały się jego córki.
- Żeby tylko zdał egzamin - mówił Łajczak, przytulając Ostrą, jedną z suczek.
- Aż szkoda ich oddawać. Ale nie można ich zagłaskać - śmiała się Nowak.
Pozostałe szczeniaki trafiły do Korbielowa i Godziszki. Mysłajek mówi, że pieski swoją rolę zaczną pełnić za kilka miesięcy. Teraz będą się przyzwyczajać do zwierząt, które mają chronić.
- U hodowców, którzy dostali od nas psy w zeszłym roku, straty zmalały do zera - mówi Nowak.
Jeden szczeniak kosztował 500 zł. Ich zakup sfinansowała niemiecka fundacja Euronatur.
Tak odpowiedzialne zadanie czeka cztery malutkie owczarki podhalańskie. W Beskidy przywiozło je Stowarzyszenie dla Natury "Wilk". To kolejny etap prowadzonego przez nie programu ochrony wilków w Beskidach.
Zdarzało się bowiem, że drapieżniki napadały na pasące się stada owiec czy cielaków i zagryzały zwierzęta. - To powodowało największe konflikty z hodowcami i zarazem zagrożenie dla wilków. Jeżeli wyeliminujemy takie wypadki, zmieni się również postrzeganie wilków - przekonuje Sabina Nowak, szefowa SdN "Wilk".
Program zaczął się w zeszłym roku. Hodowcy zaczęli otrzymywać tzw. fladry - czyli sznury z czerwonymi wstążkami, których wilki panicznie się boją. Fladrami ogradza się na noc zagrody z owcami, dzięki czemu są bezpieczne. To nie wszystko - wiosną zeszłego roku przyjechał pierwszy transport owczarków podhalańskich, które trafiły do najbardziej zagrożonych hodowców.
Wczoraj wieczorem z hodowli w Kościelisku obok Zakopanego przyjechała druga partia. To dwie suczki i dwa pieski. Wyglądają jak słodkie, puszyste przytulanki. - Mają osiem tygodni i właśnie przestały pić mleko matki. To najlepszy okres, żeby trafiły do owiec - mówi Robert Mysłajek z SdN "Wilk".
Psiaki rozwieziono do hodowców. Dwa trafiły do Ciśca. Andrzej Dróżdż i Stanisław Łajczak hodują tutaj krowy i cielęta. Zwierzęta wypasają na zboczach Małej Baraniej, gdzie żyje wataha pięciu wilków. - Dwa lata temu wilki zagryzły mi trzy sztuki. Siedziałem i pilnowałem, ale to był moment. Myślę, że z nim będzie bezpiecznie - opowiada Dróżdż, trzymając na rękach Hardego - jednego ze szczeniaków.
- Jaki on słodki - zachwycały się jego córki.
- Żeby tylko zdał egzamin - mówił Łajczak, przytulając Ostrą, jedną z suczek.
- Aż szkoda ich oddawać. Ale nie można ich zagłaskać - śmiała się Nowak.
Pozostałe szczeniaki trafiły do Korbielowa i Godziszki. Mysłajek mówi, że pieski swoją rolę zaczną pełnić za kilka miesięcy. Teraz będą się przyzwyczajać do zwierząt, które mają chronić.
- U hodowców, którzy dostali od nas psy w zeszłym roku, straty zmalały do zera - mówi Nowak.
Jeden szczeniak kosztował 500 zł. Ich zakup sfinansowała niemiecka fundacja Euronatur.
Komentarze
0
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze internautów.
Wpisy niezgodne z regulaminem będą usuwane.
Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu.
Zobacz
regulamin
Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu.
Musisz się zalogować, aby móc wystawiać komentarze.
Nie masz konta? Zarejestruj się i sprawdź, co możesz zyskać.
Nie masz konta? Zarejestruj się i sprawdź, co możesz zyskać.
To również może Ciebie zainteresować:
Ostatnio dodane artykuły: