Papajem nawet do ślubu
– Papaje dlatego, że wydają taki dźwięk podobny do „pach, pach”. Nie mogę powiedzieć, że zawody są moim autorskim pomysłem, bo takie wyścigi swego czasu odbywały się też w Istebnej. Tam łunochody już nie jeżdżą. U nas zadomowiły sie na dobre. W przyszłym roku zaprosimy reprezentację z Istebnej do zmagań w Ochabach – mówi Maciej Bieniek, sołtys Ochab i organizator wyścigu. Właściciele papajów zmagali się ze specjalnie przygotowanym torem przy wiślanym wale. Ostre zakręty, pagórki, a do tego dojenie „krowy” z rękawiczki, ubieranie w „szafie”, parkowanie w „garażu” i toczenie opony - takie zadania czekały na uczestników dwuetapowego wyścigu. – W tym roku staraliśmy się trochę urozmaicić trasę, wprowadzając humorystyczne elementy – dodaje Maciej Bieniek.
Niektórzy, tak jak Przemysław Sztwiorok z Ochab, po raz pierwszy próbowali swoich sił w walce o tytuł Mistrza Papajów. Jego pojazd konstruowany był trzy dni. – Trzy dni pracy po czternaście godzin, ale warto było. Teraz zamierzam sprzedać ten traktor, a za rok wystartować lepszym. Trochę mi nie poszło, bo parę razy się zakopałem, ale przed wyścigiem w ogóle nie trenowałem – powiedział w rozmowie z Portalem Śląska Cieszyńskiego OX.PL.
Większe doświadczenie ma Józef Olszewski z Kiczyc. To jego szósty występ w Ochabskich Papajach. – W tym roku najtrudniejsze było prowadzenie ciągnika w rękawicach. To nie jest łatwe zadanie – opowiada pan Józef. W sumie w jego gospodarstwie są trzy papaje. Swoją pasją zaraził też syna, ktróry poszedł w ślady ojca i również w tym roku wystartował w zawodach. – Swój ciągnik robiłem 2 lata. Wie pani, tu coś dokleić tam domontować. Silnik ma z Andrychowa, skrzynia biegów z Moskwy, części z Ukrainy. Mam jeszcze drugi – nim dziś startuje syn i trzeci to dla córki, może kiedyś uda się ją namówić – zastanawia się pan Józef.
Najlepszym kierowcą papaja okazał się w tym roku Sławomir Cwajna z Drogomyśla. – Zwykle kiedy startowałem byłem gdzieś na końcu, a dziś się poszczęściło – mówił po ogłoszeniu wyników. Sam nie wie ile jego pojazd ma lat. Skonstruował go jeszcze jego dziadek i tak służy do dziś. – Raz w roku wyciągam go na zawody, ale to całkiem dobra maszyna. Mało pali. Nawet w podróż do ślubu by się nadawał, tylko nie wiem co by na to powiedziała żona – śmieje się Sławomir Cwajna. Jak dodaje przepis na zwycięstwo jest prosty. – Gaz do dechy i do przodu.
Dorota Kochman
Komentarze
Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu.
Nie masz konta? Zarejestruj się i sprawdź, co możesz zyskać.